Na ciastka chodziło się w Lublinie „do Chmielewskiego”. Sięgająca tradycją przełomu XIX i XX w. cukiernia słynęła z wyśmienitych pączków i sękaczy. Firma polecała też cukierki produkowane według własnej receptury.

Ciastka kupowano do domu, pakowano elegancko, a pod fantazyjnie zawiązany kolorowy sznurek wsuwano firmowe serwetki opatrzone napisem: „Cukiernia Chmielewski”. Przed południem u Chmielewskiego pojawiały się matki z dziećmi. Wieczorem przesiadywali tu dorośli: znani lubelscy urzędnicy, księża, literaci, aktorzy oraz – w zacisznym kącie koło wielkiego pieca kaflowego – zakochane pary. Tak było w sali na parterze. Na piętrze grupowali się ci, których pasjonowała gra w bilard. Był to męski azyl, pachnący papierosowym i cygarowym dymem; miejsce, do którego nie wypadało chodzić paniom.

Cukiernia Władysława Chmielewskiego znajdowała się na początku Krakowskiego Przedmieścia, w kamienicy pod numerem ósmym. Przez oszklone drzwi wkraczało się najpierw do niewielkiego przedsionka (także oszklonego), a stąd do głównej sali długiej, zacisznej – jej okna wychodziły na wąską i ciemną ulicę Bernardyńską. Pomieszczenie wydawało się jeszcze dłuższe z powodu luster wypełniających całą przeciwległą do wyjścia ścianę.

Po lewej stronie ciągnął się kontuar z ciemnego drewna, za nim stały oszklone szafy-gabloty z wyrobami cukierniczymi. Stoliki miały blaty z białego, pięknie żyłkowanego marmuru oraz ciężkie metalowe podstawy o secesyjnych wzorach. Kelner przynosił szklany klosz pełen różnorakich ciastek. Można było wybierać do woli, a płaciło się, oczywiście, „od sztuki”. Ale w praktyce, dzieci zjadały wszystko do ostatniego okruszka.
Stałym bywalcem cukierni był przez wiele lat przyjaciel rodziny Chmielewskich, literat i taternik Józef Birkenmayer-Groński. W okresie międzywojennym zachodziła tutaj Hanka Ordonówna, stała bywalczyni, podczas przyjazdów na gościnne występy w Teatrze Miejskim.

Ród Chmielewskich herbu Wieniawa wywodził się z Podlasia. Tam, w jednym z majątków położonych koło Parczewa, przyszedł w 1841 r. na świat ojciec założyciela firmy, Franciszek Chmielewski.
W 1863 r. dwudziestodwuletni młodzieniec wstąpił do oddziału powstańczego. Walczył pod Sokołowem, Zaciszem, Kodniem i Łomazami. Dwukrotnie ranny, zagrożony zsyłką na Sybir, po upadku Powstania Styczniowego wyjechał na kilka lat do Francji. Po powrocie do kraju zamieszkał w Sawinie koło Chełma. Tam poznał i poślubił w 1868 r. pannę Klementynę Gadomską. Ze związku tego przyszło z czasem na świat dwanaścioro dzieci.

W 1875 r. urodził się w Sawinie syn państwa Chmielewskich, Władysław. To on miał w przyszłości założyć w Lublinie słynną cukiernię.
Ukończywszy kilka klas gimnazjum, Władysław zdecydował się kształcić w fachu cukierniczym. Wysłano go zatem do Warszawy na naukę. Terminował u Rudolfa Ballresco. Pod koniec 1893 r. stanął przed komisją powołaną przez Urząd Starszych Zgromadzenia Cukierników, zdał egzamin i otrzymał dyplom treści następującej:

„Władysław Chmielewski rodem ze wsi Sawin Guberni Lubelskiej wyuczył się kunsztu cukierniczego w ciągu lat dwóch u pana Rudolfa Barllesco, członka zgromadzenia naszego, sprawując się dobrze. Zatem w myśl artykułu 48 i 49 postanowienia 6, Namiestnika Królewskiego z daty 31 grudnia 1816 roku Urząd Starszych zamianował Władysława Chmielewskiego subiektem cukierniczym na sessyi odbytej 5/17/listopada 1893 roku. Co przy wyciśnięciu pieczęci cechowej i opatrzeniu podpisami, poświadczam”.

Świeżo upieczony „subiekt cukierniczy” przyjechał do Lublina szukać pracy.
Wkrótce poznał córkę tutejszej mieszczańskiej rodziny, pannę Stanisławę Frankównę; osobę rzetelną, pracowitą, prawego charakteru – jak się wówczas mówiło. I wykształconą, jako że ukończyła gimnazjum żeńskie mieszczące się przy ul. Namiestnikowskiej (dzisiejsza ul. Narutowicza). To właśnie ona miała przez wiele lat czuwać nad sprawami finansowo-gospodarczymi prowadzonej z mężem firmy.
Po ślubie małżonkowie rozpoczęli skromnie: od niewielkiego sklepu cukierniczego przy Krakowskim Przedmieściu nr 4, nabytego za pieniądze z posagu Stanisławy Frank-Chmielewskiej.

Nagłą odmianę przyniosła wysoka wygrana na loterii. Trafili na szczęśliwy los kupiony w kolekturze Morajnego. („Wrócił Morajne – wróciło szczęście do Lublina!” -głosił napis na kolekturze Morajnego przy Krakowskim Przedmieściu – na parterze hotelu „Europa” – gdy jej właściciel powrócił szczęśliwie po II wojnie światowej do rodzinnego miasta).

Niedaleko sklepu Chmielewskich, przy Krakowskim Przedmieściu pod numerem ósmym, wystawiono właśnie na sprzedaż starą kamienicę. Kupili dom bez wahania i przystąpili do remontu oraz prac adaptacyjnych. Marzyła im się cukiernia „z prawdziwego zdarzenia„. Taka, która będzie mogła konkurować ze słynnym lubelskim Semadenim.

Po raz drugi uśmiechnął się do nich los, gdy w piwnicach odkopano gliniany garnek wypełniony złotymi siedemnastowiecznymi węgierskimi monetami. Było to w końcu 1918 r. Władysław Chmielewski nie wziął z tego ani grosza. Całość skarbu oddał w ręce władz tworzącego się właśnie Państwa Polskiego. Zachował jedynie kilka monet na pamiątkę dla swych potomków.

Od momentu otwarcia firmy Chmielewski dbał, aby jego produkty miały najwyższą jakość. Zatrudniał doskonałych cukierników, m.in. Piotra Downarowicza i Stefana Jacukiewicza. To właśnie oni sprawili, że w Lublinie wyżej ceniono pączki „Od Chmielewskiego” niż te, które wytwarzał warszawski Blikle.
Sam Władysław Chmielewski dyplom mistrzowski uzyskał w roku 1925.

„Na zasadzie praw Rzeczypospolitej Polskiej o rzemiosłach, kunsztach i profesjach
– głosił dokument wydany 15 lutego 1925 r. przez Urząd Starszych Zgromadzenia Cukierników w mieście Lublinie – zaświadczamy niniejszym, jako pan Władysław Chmielewski rodem z Lublina liczący lat 50,
po udowodnieniu biegłości i zdolności w sztuce cukierniczej i przyrzeczeniu spełniania obowiązujących przepisów za Mistrza uznany i do osobistej Księgi Mistrzów Zgromadzenia zapisany został (…)”.
Obecnie dyplom ten upiększa ściany sklepiku cukierniczego.

Przyszła II wojna światowa. Zaczęły się złe czasy dla firmy. Niemcy chcieli, by Chmielewski podpisał volkslistę. Wprawdzie nie posiadał niemieckich przodków, ale rodzina jego żony miała protoplastów przybyłych niegdyś do Polski spod Lipska. Stanisława Frank-Chmielewska powiedziała wówczas twardo: że „Wolałabym widzieć cię martwego w trumnie jako Polaka, niż żywego – jako Niemca”.

Odmowę przypłacili Chmielewscy konfiskatą cukierni oraz osadzeniem Władysława na Zamku. Dzięki wysokiej łapówce po pewnym czasie wyszedł na wolność. Cukiernię oddano Niemcowi pochodzącemu z Jugosławii, niejakiemu Rothowi. Prowadził ją do końca okupacji. Wobec właścicieli zachował się przyzwoicie. Pozostawił im całe ogromne mieszkanie na piętrze; sam korzystał tylko z pokoju z kuchnią.

Za to przez pierwsze powojenne lata mieszkanie Chmielewskich było bezustannie nachodzone i rewidowane przez Urząd Bezpieczeństwa. Właścicieli zabierano na ul. Krótką na wyczerpujące przesłuchania grożąc „posadzeniem„.

Władysław Chmielewski nie bacząc na szykany prowadził cukiernię do 1951 r.
Aż ją w końcu upaństwowiono, przekazując Spółdzielni Piekarzy i Cukierników. Było wówczas Chmielewskim ciężej niż za lat okupacji. Wtedy prowadzili przynajmniej niewielką cukierniczą pracownię na Podwalu, zaopatrując w słynne pączki sklepiki i „sodówki” w centrum Lublina. Teraz zostali bez środków do życia – zaliczeni do „burżujów” i „kapitalistów”, do niebezpiecznej dla ludowego państwa „prywatnej inicjatywy”.

Cukiernię Chmielewskiego przemianowano wkrótce na kawiarnię i „przechrzczono” na „Ratuszową„. Prowadziły ją Lubelskie Zakłady Gastronomiczne.

Dopiero po czterdziestu latach rodzina Chmielewskich odzyskała swoją własność.
Zaczynali w styczniu 1991 r. od sklepu cukierniczego, jak niegdyś Władysław i Stanisława. Ale już 30 maja 1992 r. otwarto także cukiernię-kawiarnię. Niestety nie dożyli tego momentu założyciele firmy. Stanisława Chmielewska zmarła w 1965 r., a jej mąż w dwa lata później. Miał wówczas dziewięćdziesiąt dwa lata.

Znów na szybach firmy widnieje charakterystyczny napis: „Cukiernia Chmielewski”.
Stylizowane „na secesję” wnętrze. Na ścianach wiszą dyplomy mistrzowskie, lśnią lustra, z portretów spoglądają założyciele cukierniczej dynastii.